Imię i nazwisko: Mila Lavenhart
Status krwi: nieczysta (75%)
Miejsce urodzenia: Szpital św. Munga
Rodzice: Kargath i Valery Lavenhart
Zajrzałam wtedy do notesu, którego nie tykałam od wielu lat i przyznam, że mimo żywych wspomnień, pląsających gdzieś głęboko w mojej pamięci, ta osoba wydawała mi się zupełnie obca. Żyła własnym życiem, zupełnie niezależnym od mojego - chociaż jesteśmy tym samym. Emocje, które wtedy narosły i przyćmiły mój umysł, sprawiły, że na nowo mogłam przeżyć każdą z chwil, które zdawało się, iż już dawno odrzuciłam. Tak… przeszłość, wszyscy mają jakąś, wszyscy z niej korzystają, lecz nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę, a co więcej, nie potrafią jej przywrócić, pozwalając na powolną śmierć wypowiedzianym dawno temu słowom. Ja jednak złapałam się na tym, że bardzo lubię do niej wracać, a jeszcze bardziej lubię ją odtwarzać na nowo i działo się tak już od najmłodszych lat, chociaż nie byłam jeszcze tego świadoma. Zapomnienie jest takim smutnym zjawiskiem - rażąco przypomina śmierć, która w mojej opinii jest mniej dotkliwa, bo gdy ktoś umrze, zawsze pozostaje pamięć o tej osobie. Gdy jednak po tej śmierci wszyscy o niej zapomną, to tak jakby nigdy nie istniała. Pozostaje tylko pustka. Dlatego czasami czuję się jak łącznik między światem żywych, a umarłych - być może choćby dlatego, że zostałam obdarzona szczególnym rodzajem pamięci. A może to po prostu przez moje kruczoczarne włosy.
Zauważyłam, że wśród mojego rodzeństwa, już się tak utarło, że jesteśmy jak osobne elementy nieco większej układanki. Shaenaya zawsze spoglądała w przyszłość, przez co często nie dostrzegała tego, co maluje się przed jej oczami. Bolvar natomiast był jak najbardziej świadomy swojego otoczenia, ponieważ żył chwilą, jednak nie potrafił ujrzeć tego co będzie, ani tego co przeszłe. Ja za to łapię się na tym, że myślami odbiegam ciągle do chwil minionych, które czasami mnie więżą i nie pozwalają ruszyć do przodu. Gdyby scalić to wszystko w jedno to bylibyśmy idealnym bytem, takie byty jednak nie istnieją. Zatem jedynym co możemy zrobić w takiej sytuacji jest żyć z tą małą cząstką i wykorzystać ją jak najlepiej.
Tak się zdarzyło, że od zawsze drażnił mnie mój zmysł perfekcjonisty, przez który musiałam sobie wszystko dobrze zorganizować. Każda zabawka miała na półce swoje miejsce, żebym potem nie musiała przypadkiem tracić czasu na poszukiwaniach. Jednak to ciągłe dążenie do ideału zawsze napawało mnie lękiem. Od siebie zawsze wymagałam jak najwięcej, zawsze byłam niewystarczająco dobra. Ale kiedy inni potykali się na swojej drodze, moja wewnętrzna troska stale usprawiedliwiała ich najmniejsze upadki. Mało tego, za każdym razem wyrywałam się z pomocą, bo tak po prostu czułam, że należy, bo inaczej nie byłabym wierna sobie. A ja bałam się ludzi, a raczej tego co sobie o mnie pomyślą, stąd “bycie sobą” w obecności innych, stawało się dla mnie niemałą udręką. To wtedy już zaczęła do mnie przylegać łatka społecznego kameleona, nie wiedząc czasami, w którym kierunku się udać i które słowo jest faktycznie moje. Powoli przestałam to dostrzegać, chłonąc stale emocje innych. Stąd dopiero czułam, że prawdziwie jestem sobą dopiero, kiedy jestem sama, albo chociaż miałam wrażenie, że tak jest - albowiem ciszą trudno skłamać.
W zaciszu mojego umysłu wszystko wybrzmiewało zupełnie inaczej. Powstawał tam dźwięk, który odbijał się od każdej ściany i jeszcze w tym samym pomieszczeniu znikał. Bo nie chciałam go uwalniać, nie lubiłam tego, ani nie potrzebowałam. Tam było jego miejsce, tam miał miejsce i nie potrzebował jakiejkolwiek formy. Na zewnątrz wszystko jej potrzebuje, nawet zamglone myśli, które nijak się nie wpasują w żaden kształt. A wtedy rozdzierają wszelkie granice, ingerują, niszczą. Nie każdy sobie tego życzy, niektórych... a raczej większość to przerasta. Dlatego bez cudzego przyzwolenia, albo niewyjaśnionej pobudki, nie zwykłam tego robić. Słowa służą do działania, a za to bierze się odpowiedzialność, stąd nie rzuca się ich na wiatr. Do tego czasu zawsze wystarczał mi wzrok, słuch i czucie, bo właśnie na tym opierał się mój wewnętrzny obserwator. Ten ostrożny, na uboczu, pełen katastroficznych wizji oraz bez jakiegolwiek wyrazu. Nie należałam do najbardziej optymistycznych osób.
Cechy za HPP: Doremi Fasola, Kret