Cara wychowywała się w niewielkiej, irlandzkiej wsi. Wydawałoby się, że była zwykłą dziewczynką - mugolką, tak jak jej rodzice… Tak naprawdę nie wiadomo, po kim Cara odziedziczyła zdolności magiczne. Dla jej rodziny oraz całej wioski, magia była swego rodzaju demoniczną mocą, której się wystrzegano i bano. Wiele mówiono o klątwach rzucanych przez wróżki na ludzi, złych omenach, czy zjawach kobiet nawiedzających pobliskie lasy, znanych także jako bean sí. Ludzie ci nie wiedzieli, czym jest prawdziwa magia, a ich wiedza na jej temat ograniczała się do tego, co mawiały legendy. Co prawda palenie czarownic na stosach jest już przestarzałą praktyką, choć nie zapomnianą. W umysłach wielu ludzi z tamtych rejonów ta metoda dalej jest uważana za skuteczną ostateczność, kiedy inne rytuały lub egzorcyzmy nie pomogły w przegonieniu złego ducha; te zaś były dosyć często praktykowane.
Jedyną osobą, która miała nieco inne spojrzenie na magię, była ciotka Cary - oczytana kobieta, która wróciła z miasta do rodzinnej wsi po śmierci jej męża. Kiedy dziewczynka była na tyle duża, by wychodzić z nią do lasu po jagody - miała wtedy z 7, może 8 lat - ciotka opowiadała jej o dobrej stronie magii, o pięknie, które dzięki niej istnieje. Magię było widać w naturze - w śpiewie ptaków, w stawach, strumykach, leśnych, kwiecistych polanach oblanych słońcem. Natura, choć nieraz brutalna, jest harmonijna i perfekcyjnie zbalansowana. Takie coś może istnieć tylko dzięki siłom wyższym.
Niestety, dziewczynka znała ryzyko swojej fascynacji tą stroną magii - gdyby wieś się o tym dowiedziała, strach pomyśleć o tym, co by jej zrobili. Cara mocno i skutecznie kryła się ze swoim zainteresowaniem, lecz pewnego dnia stało się coś dziwnego. Wieczorem, kiedy wszyscy siadali do stołu by zjeść kolację, Cara pokłóciła się z ojcem, który karcił ją za niedopilnowanie obowiązków domowych. Cara, w przypływie złości, wydała z siebie długi, głośny pisk, a całe nakrycie stołu zostało zrzucone, zupełnie tak, jakby jakaś niewidzialna ręka złapała za obrus i pociągnęła go. Rodzina Cary spojrzała na nią z przerażeniem. Przez długi czas nikt nic nie mówił, chociaż każdy myślał tylko jedno - "bean sí".
Na kolejny dzień, dziewczynka została poddana wielu metodom "leczenia", mającym na celu przegonienie z niej złego ducha, który ją opętał. Ciężko jest stwierdzić szczegóły tego, co młodej Carze robiono. Jedyne, co ta pamięta, to wielki strach i ból. Całe szczęście po paru dniach, Carze udało się przekonać rodzinę, że zły duch ją opuścił.
Od tego czasu, ciotka Cary ograniczyła rozmowy o magii z dziewczynką. Powiedziała jej jedynie, że Cara ma dar, który musi pielęgnować; lecz na to jeszcze przyjdzie pora. Dziewczynka być może wzięłaby sobie te słowa do serca, jednak po tym, co musiała przeżyć, obiecała sobie, że już nigdy więcej nie będzie angażować się w magię. Jest to za duże ryzyko.
Jednak pewnej nocy, pod oknem Cary, zasiadła sowa, trzymająca w dziobie kopertę. Zobaczywszy treść, Cara przypomniała sobie słowa ciotki. Niepewna tego, co właśnie przeczytała, kolejnego ranka udała się do niej, by dowiedzieć się więcej. Ciotka jednak nie wiedziała wiele, nigdy wcześniej nie słyszała o Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Czuła jednak, że musi być to przeznaczenie dziewczynki. Po długiej dyskusji Cara się spakowała, a ciotka powiedziała rodzinie, że wraca do miasta i bierze Carę ze sobą. Rodzice Cary zgodzili się na taki układ, więc na następny dzień dziewczynka z pomocą ciotki pojechała rozpocząć nowy etap w swoim życiu, być może taki, który był jej pisany od samego początku.